Losowy cytat:

Lost Sky - Rozdział 1


Ze snu wyrwał mnie dobrze znany, okropny dźwięk, mimo to nawet nie miałem zamiaru otwierać oczu. Nie chciało mi się wstać. Nieprzyjemna melodia nie ustawała, przez co się coraz bardziej się irytowałem. Na pół przytomny wymacałem dłonią jej źródło, potocznie zwane budzikiem i bez wahania rzuciłem nim o ścianę. Zaraz po tym stwierdziłem, że i tak nie zasnę, więc usiadłem lekko się przeciągając.

-No, pora ruszyć dupę - mruknąłem cicho zachrypniętym, jak zawsze z rana, głosem.

Podrapałem się jeszcze praktycznie nieprzytomny po nagiej klatce piersiowej i wstałem. Jeszcze tylko dzisiaj, jutrzejsze zakończenie roku i wyczekiwane wakacje.

Będzie mi brakowało codziennego, porannego wstawania, paplaniny nauczycieli, uczenia się na ostatnią chwilę, spisywania prac domowych i tych pysznych, idealnie doprawionych szkolnych obiadów.. Nie no kurwa na żarty mi się zebrało z rana.

Zabrałem z szafy niebieskie rurki z dziurami oraz najzwyklejszą w świecie luźną, białą koszulkę i poczłapałem do łazienki pod prysznic.

Po porannej toalecie udałem się do kuchni, w której przeważały kolory biały i zielony. Było to duże pomieszczenie przez co pustka w domu wydawała się jeszcze większa, a cisza nie do zniesienia. Kiedy byłem dzieciakiem ta atmosfera mnie przytłaczała. Uśmiechnąłem się pod nosem na tę myśl. Byłem takim głupim bachorem. To, że płakałem codziennie rano z samotności nie sprawiło, że nagle rodzice wrócili z pracy i się mną zajęli. Wstawiłem wodę na kawę i zacząłem robić kanapki.

Usiadłem do stołu, zjadłem śniadanie nigdzie się nie śpiesząc i kiedy spojrzałem na zegarek, była pora do wyjścia. Dopiłem nie za ciepłą już kawę i włożyłem naczynia do zlewu wmawiając sobie, że pozmywam od razu po szkole.

Chwyciłem czarną czapkę z daszkiem i plecak tego samego koloru, w którym miałem właściwie tylko brudnopis, piórnik oraz strój na trening.

Koszykówka. To właśnie powód dla którego chodzę do szkoły w ostatnie dni przed wakacjami. Wczoraj z klasy na lekcjach były obecne, aż trzy osoby oprócz mnie. Aż trzy! Tak się składa, że akurat wszyscy należą do mojej "paczki" i chodzą ze mną na treningi, ale to taki mały szczegół.

Zamknąłem drzwi mojej samotni na klucz i spacerkiem ruszyłem w stronę jakże miłowanego przez wszystkich budynku.

Ugh.. co ja mam z tym sarkazmem dzisiaj?

Przy szkolnej bramie czekali już na mnie Maks, Adrian i Louis. Przywitałem się przybijając piątkę każdemu z nich po kolei. Weszliśmy do chłodnej szatni, która świeciła pustkami. Mijałem kolejne szafki. 159.. 160.. 161.. i jest 162. Moja ulubiona, blaszana puszka należąca do wspaniałej dziewczyny, która nigdy słowem mnie nie zaszczyciła.

-Masz marker? - zwróciłem się do Louisa.

Wysoki, farbowany blondyn przytaknął i szybko podał mi wcześniej wspomniany przedmiot.

Po chwili mogliśmy podziwiać duży napis "zabij się szmato :)" na szafce nr. 162. Może było to - nie oszukujmy się - dziecinne, ale i tak mnie bawiło.

Chłopaki pochwalili moje dzieło i ruszyli za mną do sali, w której mieliśmy pierwszą lekcje.

Dzwonek zadzwonił i wraz z nauczycielem od matmy kisnęliśmy w dusznej sali nic nie robiąc, bo to przecież dzień przed wakacjami. Nagle Maks wybuchł śmiechem, a my spojrzeliśmy na niego jak na idiotę. Zielonooki brunet nie przejmując się tym jednak, pokazał nam filmik na swoim telefonie. Głównym bohaterem był nasz kochany Louis. Chwilę rozmawiał z pół uschłą paprocią kompletnie naćpany, a potem położył się na podłodze i zaczął chichotać jak zdesperowana nastolatka. Z tego co wiem to wydarzenie z ostatniej imprezy.

Louis obejrzał nagranie raz, potem kolejny i następny. Uśmiechał się przy tym jak baba od chemii mówiąc "wyciągamy karteczki".

-Wyślij mi to stary - oddał Maksowi telefon.

Kolejne lekcje niemiłosiernie się nam dłużyły. Wyszedłem z sali biologicznej i sam skierowałem się do sali gimnastycznej na wyczekiwany trening, bo tamte trzy pacany poszły zapalić do kibla.

Właśnie miałem napić się wody, kiedy przy bibliotece zauważyłem niską, niebieskooką brunetkę -Darcy. Rozmawiała z jej najlepszą przyjaciółką lekko się uśmiechając. No kurwa, do niej się odzywała, a do mnie to już nie mogła.

Przechodząc obok, wylałem na nią całą zawartość butelki. Ups.

Jej bff posłała mi mordercze spojrzenie, ale Darcy złapała ją za nadgarstek i pokiwała głową, dając znak, że nie warto. Wkurwiłem się trochę. Trochę bardzo.

-Widziałem rano twoją szafkę. Kto był tak okropny i zrobił ci takie świństwo? - zapytałem z wyraźnie wyczuwalną ironią, a w głowie zadałem sobie pytanie: Dlaczego przy tej dziewczynie zachowyuję się jak dziecko z podstawówki?

Nie odpowiedziała mi. Jak zwykle nie zaszczyciła mnie nawet słowem, jakbym nie był tego wart. Czy to to mnie tak w niej irytowało? Nie odwróciła wzroku. Patrzyła się na mnie tymi jej niebieskimi oczami. Nie bała się, jak każdy w tej budzie.

-Ej, stary! - za sobą usłyszałem wołanie Adriana. - Jak się nie pośpieszymy to nie wyrobimy się na trening, a nie cieszy mnie wizja biegania dodatkowych 10 okrążeń, więc rusz dupę.

Do hali weszliśmy w ostatniej chwili. Po dokładnej rozgrzewce zaczęliśmy mecz. Gra była zaciekła. Czas się powoli kończył. Jeśli zaraz nie zdobędziemy punktu - przegramy. Podałem piłkę do Adriana, ten podał do Marka, który pokozłował trochę i rzucił do Kamila.. nie złapał. Ten kretyn nie złapał piłki! Gwizdek. Moja drużyna przegrała przez tego fiuta. No nieźle się wkurwiłem.

Już miałem rzucić się z pięściami na Kamila, ale zatrzymały mnie słowa trenera:

-Daniel pamiętasz chyba, że jak jeszcze raz pobijesz kogoś z drużyny to wylatujesz?

Zacisnąłem tylko szczękę i wyszedłem z sali głośno trzaskając starymi drzwiami. To, że zdarzyło mi się kilka razy uderzyć któregoś kolegę, jak mnie zdenerwował nie jest chyba powodem do wywalenia kapitana z drużyny?

Wziąłem torbę z męskiej przebieralni i nawet nie zmieniając spoconych, śmierdzących ubrań, skierowałem się do wyjścia ze szkoły.

Idąc przez szatnie widziałem jeszcze tylko Darcy próbującą doczyścić swoją szafkę, co trochę poprawiło mi humor. Ma za swoje. Suka.

▪☆▪

Byłem na pobliskim, osiedlowym boisku już dobre półtorej godziny. Rzucałem i rzucałem. Pot spływał mi po twarzy, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Trafianie do kosza mnie uspokaja. Piłka za piłką stawałem się coraz bardziej zmęczony. Złość już dawno opuściła moje ciało, a na jej miejsce powoli pojawiało się zmęczenie.

Ten sport był odskocznią od wszystkiego. Kiedy gram czuję, że moje problemy znikają i liczy się tylko wynik meczu. Walczę o każdy punkt. Nie spuszczam wzroku z piłki, która jest w tamtym momencie najważniejsza.

Ruszyłem w kierunku torby po wodę i prawie nie zauważyłem Louisa siedzącego na pobliskiej ławce w cieniu wierzby. Podszedłem, a ten kretyn nie odezwał się, tylko posłał mi zadziorny uśmieszek.

-Mogę wiedzieć, co cię tak bawi? - zapytałem obojętnie dosiadając się do nastolatka z blond kudłami. Z nim przyjaźniłem się najkrócej, bo do naszej szkoły przeniósł się pół roku temu.

-Twoje dziecinne zachowanie - powiedział, a zaraz po tym spoważniał. - Posłuchaj, myślę, że powinieneś odpuścić sobie to dręczenie słabszych i nauczyć się panować nad gniewem. Potem możesz tego żałować.

-Grozisz mi? - zapytałem wpatrując się w piłkę leżącą koło kosza.

-Nie, martwię się o ciebie - westchnął kierując wzrok tam gdzie ja. - Kiedyś będziesz musiał dorosnąć. Prędzej czy później.

-Nie mów mi jak mam żyć - prychnąłem uśmiechając się lekko i klepnąłem go w ramię. - Lepiej ze mną zagraj.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Inna od Wszystkich - Rozdział 4

Inna od Wszystkich - Rozdział 7

Lost Sky - Rozdział 4